Mam na imię Arek. Mieszkam w Gliwicach [..]. Od kilku miesięcy doświadczam łaski bycia we Wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym przy Kościele p.w. św. Michała. Pragnę podzielić się tym, czego doświadczyłem podczas rekolekcji na Stecówce.   
0. POCZĄTEK  
     Druga połowa sierpnia, niewielki dom gdzieś w Beskidach i kilkadziesiąt osób chcących dowiedzieć się, czy może raz jeszcze usłyszeć, czym jest Wspólnota. W tym wszystkim ja: młody facet świeżo po studiach prawniczych, od paru miesięcy pierwsza poważna praca, całkiem dobre perspektywy na przyszłość, ukształtowane poglądy na świat, chyba całkiem dobra świadomość tego, kim faktycznie jestem, od paru miesięcy przygoda z Odnową w Duchu Świętym (tak, przygoda, to dobre słowo). Co może się wydarzyć? Nie jestem nastolatkiem. Wielkie emocje i wzruszenia, to już poza mną. Spędzę miło czas, trochę połażę po górach, odpocznę od pracy, pogadam z ludźmi, trochę się wyciszę. Ot, zwykły wakacyjny wypad w góry.  
Decyzja - jadę. Pakowanie dosłownie w ostatniej chwili. Świetna okazja, aby zapomnieć czegoś niezbędnego. [..] Przed wyjazdem postanowienie - jakikolwiek ma być ten czas, chcę się oderwać od rzeczywistości dnia codziennego. Telefon komórkowy głęboko do szafy, książki na półkę, a do plecaka tylko to, co niezbędne: śpiwór, kilka ubrań, górskie buty i oczywiście Pismo Święte. [..]  
I. JEZUS MNIE KOCHA  
     Wieczorem docieramy na Stecówkę. Pierwszy zgrzyt: ekspresowe tempo pakowania sprawiło, że chyba nie zabrałem szczoteczki do zębów. Mała rzecz, ale jakoś kiepsko się bez niej czuję. Przerzucam plecak - nie ma. Do najbliższego sklepu przestrzeń spora, a i pora jakby nienajlepsza. Jutro będę się martwił. Idę spać. Rano pobudka około 7 (tak będzie do końca - docenię to dopiero kilka dni później). Przypominam sobie o szczoteczce. Program napięty, a ja jej potrzebuję. [..] Sięgam ponownie do plecaka. Przerzucam wszystko raz jeszcze - nie ma! W myślach mówię sobie "Panie, przyprowadziłeś mnie tu chyba nie po to, abym martwił się takim drobiazgiem. Proszę, potrzebuję szczoteczki.". Nie skończyłem jeszcze tego mówić, gdy dłoń napotyka charakterystyczny kształt. Mój "mały problem" wypadł i zaplątał się między ubraniami. Zbieg okoliczności? Mam dziwne wrażenie, że nie. Żadnego w tym cudu, zwykły rachunek prawdopodobieństwa. Ale nie mogę uwolnić się od myśli, że to malutki sygnał od Niego: "Przyprowadziłem cię tutaj, aby dać ci to, czego potrzebujesz. Zrobię to, bo kocham Cię bardziej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.". Dobrze się zaczyna. Po chwili przestaje o tym myśleć. Przecież szczoteczka była cały czas w plecaku. Wystarczyło tylko dobrze poszukać, prawda? "Bujać to my, ale nie nas" ;-)... . Racjonalny "mecenas" jeszcze odzywa się gdzieś w środku. Ale przeczuwam już, że ta historia to tylko maleńka namiastka, obietnica wielkich rzeczy, które będą się działy podczas tego tygodnia. Większych, niż się spodziewam.  
II. JESTEM GRZESZNIKIEM, A KARĄ ZA GRZECH JEST ŚMIERĆ  
     Rozpoczyna się pierwszy dzień. Siostry Samuela i Kinga z kieleckiej Wspólnoty św. Pawła prowadzą naukę w bardzo spokojny sposób. Wykłady przerywane są dynamikami. Na praktycznych przykładach możemy wypróbować to, o czym mówimy. Zapada mi w pamięci jedno z pierwszych zdań "Jezus kocha Cię, choć wie o Tobie wszystko". Jezus może i tak. On jest Bogiem. Ale z ludźmi byłbym ostrożny. Jest pewna granica, po przekroczeniu której nawet ci przemili ludzie ze Wspólnoty przestaną być mili. Najważniejsze to nie pokazać zbyt wiele. [..] Pracowity dzień zbliża się do końca. Coś wymyka się spod kontroli. Podczas wieczornej Eucharystii czuję bardzo wyraźnie, że nie powinienem przystępować do Stołu Pańskiego. Nie z moim grzechem. Mogę oszukać każdego, ale nie siebie. Dokładnie wiem, gdzie jest mój problem. Prawie wszyscy przystępują do Komunii Świętej. Mogę wstać i ja - ileż razy to robiłem mając w sobie świadomość pozostawania w grzechu? Nie potrafię uwolnić się od myśli "Jeśli teraz będę udawał, że wszystko jest w porządku, lepiej będzie, jeśli się spakuję i od razu wrócę do domu.". Ten tydzień to spory wysiłek. Jeśli mam oszukiwać, to chyba lepiej od razu dać sobie spokój. Nie przystępuję do Komunii Świętej. Po Mszy chcę prosić miejscowego księdza (nota bene naszego Gospodarza) o spowiedź. Okazuje się, że jest jeszcze kilku chętnych. Czekam przed Kościołem. Czekanie trwa, a ja coraz bardziej pogrążam się w moim grzechu. Widzę go, dokładnie wiem, że już dawno temu przekroczyłem moment, w którym mogłem sam się od niego uwolnić. Siostry powiedzą później o nawróceniu: "To wybór drogi. Jedna skierowana jest do Jezusa, druga do świata. Jeśli wiem i rozpoznaję, że są jakieś sfery mojego życia, które się Bogu nie podobają, to chcę z tym zerwać. To decyzja. Jeśli jest decyzja, to Jezus daje moc.". Czuję to, dotykam niemal - wszystko, co mogę, to wyznać, że jestem grzesznikiem i błagać o łaskę wyciągnięcia mnie z błota, w którym tkwię po szyję. Jest mi źle, bardzo źle. Czego mogłem oczekiwać. Konsekwencja grzechu jest jedna - śmierć. Sam nie dam rady. Chcę to wszystko powiedzieć. Chcę nazwać rzeczy po imieniu. Mogę oczywiście powiedzieć: "Wie ksiądz, mój grzech jest z drugiej połowy Dekalogu". Ale mogę też powiedzieć, jak jest z moją czystością. Mogę powiedzieć, że już dawno zapomniałem, czym jest czystość intencji w relacji z kobietą. Mogę powiedzieć o wielu latach staczania się, o rosnącym cynizmie, o przedmiotowym niemal podejściu do tego, co jeszcze chwilę wcześniej nazywałem "miłością". Wiem, spowiednik to nie psychoanalityk. Przychodzę do konfesjonału wyznać grzechy, a nie rozwiązywać swoje problemy. Później usłyszę, że gdy serce jest otwarte, Pan przychodzi. Jeśli idę porozmawiać z księdzem, spotkam księdza. Jeśli idę z pragnieniem usłyszenia woli Ojca, wola pasterza będzie Jego wolą. Siostry mówiąc o posłuszeństwie powiedzą: "Gdy jasno pytamy i mamy wolę posłuszeństwa Kościołowi, otrzymujemy odpowiedź Pana". W konfesjonale czekał na mnie Ojciec. Otworzyłem serce, a On słowami kapłana powiedział to, czego potrzebowałem. Nie wiem, ile czasu spędziłem w konfesjonale. Zdaje się, że sporo. Zwykły ksiądz z parafii gdzieś w górach. Nigdy wcześniej nie mówiłem mu o sobie. Ale chwila otwartego serca sprawiła, że otrzymałem nie tylko odpuszczenie grzechów. Osoba, która nic nie mogła wiedzieć o moim życiu dała mi kilka odpowiedzi, których szukałem od dawna. W osobie kapłana przyszedł Ojciec.  
III. JEZUS ODKUPIŁ MÓJ GRZECH  
     Pojednałem się z Panem. On jest doskonały i nieskończony. Pozostają konsekwencje grzechu. Kościół uczy, że karą za grzech jest śmierć. Czuję, że nie chodzi tylko o tę śmierć, przy której zatrzymuje się serce i przestajemy oddychać. Ta zawsze wydaje się być gdzieś daleko. I nawet, gdy dotyka naszych przyjaciół, wmawiamy sobie, że TO nas nie dotyczy. Ale umieranie jest też tutaj i teraz. Każdy grzech, każde zniewolenie, każde przywiązanie do zła zabija jakąś cząstkę mnie. Konsekwencją nieczystych intencji jest to, że moje serce jest kamienne. Tłoczy krew, ale nie odczuwa. I co jeszcze gorsze, rani każdego, kto nieopatrznie zbliży się do tego serca - nie-serca. Zabiłem kawałek mnie. Mogę udawać przyjaźń, miłość, serdeczność. Ale udawanie życiem nie jest. Słusznie ponoszę swoją karę. Kara definiowana jest jako zamierzona uciążliwość wyrządzana osobie dopuszczającej się nagannego zachowania. Ale to nie o taką karę chodzi. Ta kara jest naturalną konsekwencją, dalszym ciągiem podjętej decyzji. Grzech z natury prowadzi do śmierci. Nie potrzeba wykonawcy tej kary. Grzesząc sam się skazuję i nawet sam wykonuję wyrok. Chyba nie jestem już zdolny do dobrych, prawdziwych relacji z drugim człowiekiem. Mogę udawać, nawet skutecznie, ale nie będzie to prawdziwe. Rozmawiamy, nawet bardzo dużo. I ze zdumieniem odkrywam, że coś dzieje się naprawdę. Mówię szczerze, o tym, co we mnie siedzi, a drugi człowiek z uwagą słucha i odwdzięcza się tym samym. Nie udaję, że reaguję, a reaguję. Różnica bardzo zasadnicza. Podzieliłem się już osobistym doświadczeniem grzechu. Nie potrafię w sposób czysty patrzeć na kobietę. Wyznałem grzech, ale psychiki to nie zmienia. A tu nagle zaczyna dziać się coś dziwnego. Rozmawiam z siostrami (Tak - siostrami! To niesamowite doświadczenie dostrzec najpierw drugiego człowieka, a dopiero później zwrócić uwagę na jego płeć). Świetnie nauczyłem się udawać czystość intencji. A teraz dokładnie to czuję - moje intencje SĄ czyste. Moje usta mówią to, co umysł myśli, a serce odczuwa. Nie muszę udawać, że nie mam (chociażby podświadomie) czystych zamiarów. Ja MAM czyste zamiary. Chwileczkę, przecież ja już umarłem. Dlaczego więc żyję? I powoli dociera do mnie niesamowita prawda. Ktoś inny poniósł za mnie tę śmierć. Dwadzieścia wieków temu na Golgocie mój grzech został przybity do krzyża. Byłem tam wtedy. Rzucałem kamieniem i dokładałem jeszcze jeden cierń Temu, który z miłości do mnie zdecydował się na szaleństwo. Stał się moim grzechem i umarł, abym ja mógł żyć. IV. JEZUS DAJE NAWRÓCENIE  
     Kończy się kolejny dzień. Jestem niemal upojony nowym doświadczeniem. Teraz dopiero zaczynam zdawać sobie sprawę, jak szmatławe było moje dotychczasowe podejście do drugiego człowieka. Tutaj patrzę wokół i widzę siostry i braci. Nie panienki i kolesi, a siostry i braci. Raduję się otrzymaną czystością intencji. Zapada noc. Sen. Oj, zaczyna się coś niedobrego. Pojawiają się dziwne, paskudne sny. To, co w świetle dnia odrzuciłem wraca pod osłoną nocy. Mój grzech zakorzenił się w podświadomości. Walka jeszcze nie zakończona. Budzę się. Mija kolejny pracowity dzień. Coraz mocniej doświadczamy przepojonego Duchem Świętym bycia razem. Stopniowo zapominam o nocy. Dzień się kończy. Kolejna noc. To samo - jeszcze mocniej. Co się dzieje? Jezu, zabierz to! Tego dnia siostry mówią o potrzebie duchowego "obnażenia". Pojawia się Słowo Boże (Ef 5,8-14) - to, co jawne staje się światłością, nawet wtedy, gdy wynika ze słabości. Oj, Drogie Siostry, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie to trudne. Pierwszego dnia powiedziałem sobie przecież "Ale z ludźmi byłbym ostrożny. Jest pewna granica, po przekroczeniu której nawet ci przemili ludzie ze Wspólnoty przestaną być mili. Najważniejsze to nie pokazać zbyt wiele. Tak, to dobry plan.". Wygląda na to, że plan się sypie. "Gdy jasno pytamy i mamy wolę posłuszeństwa Kościołowi, otrzymujemy odpowiedź Pana" - pozostaje mi tylko uwierzyć, że ta zasada działa także, gdy idziemy do starszych braci we Wspólnocie. Idę! Rozmawiam z przyjacielem, opowiadam o wszystkim. Zastanawiam się, czy to tylko moja psychika, czy zaczyna działać zły. Otwieram się, obnażam nawet. Nie słyszę ani jednego słowa potępienia. Raczej szczerą troskę. Słyszę wiele bardzo potrzebnych mi słów. Ale jest też coś poza słowami. Po raz pierwszy byłem "bezbronnym niemowlakiem", który potrzebował pomocy. Świat, który dotychczas znałem najchętniej w takiej sytuacji "dobija". Dlatego nigdy nie wolno sobie na słabość pozwolić. A tutaj - "niemowlę" dostaje opiekę taką, jakiej potrzebuje. Hmmm, wspólnota - zaczynam powoli rozumieć. To nie Wspólnota potrzebuje mnie, a ja Wspólnoty. Dostaję radę, aby porozmawiać z liderem. To poważniejsza sprawa, potrzeba radykalnych środków. Tej nocy mam spokój, tak samo przez każdą kolejną. Moja słabość postawiona w świetle przestała być słabością. Wiem, że stoję na rozdrożu. Jeden drogowskaz wskazuje kierunek "świat". Ja nie waham się długo. Ruszam w przeciwnym kierunku. Dokładnie Tam, gdzie wskazuje drogowskaz z napisem "Jezus". Tu moje możliwości się kończą. Aż chce się przytoczyć "Piosenkę liczb" Armii: Skończyłem, rozpoczynaj!  
V. NAWRÓCENIE JEST OTWARCIEM NA DUCHA ŚWIĘTEGO  
     Rozpoczyna się kolejny dzień. Proszę lidera o rozmowę. Masa zajęć powoduje, że rozmowa się przesuwa. Skupiam się na doświadczaniu wspólnoty. "Jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie" - tak, stało się. A we mnie - mam już wewnętrzny pokój. Moje problemy przestały istnieć. Wiem, że tutaj zły nie ma do mnie dostępu. Mam jednak świadomość, że za dwa dni opuszczę Stecówkę i wrócę do swojego normalnego świata. Ten tydzień był "życiem pod kloszem". Boję się, że bez "klosza" nie dam rady. Zaczynam też rozumieć, że zbyt mocno ufam swoim siłom. To nie ja umarłem na krzyżu, a Jezus. I to nie ja, a On będzie o mnie walczył. Spotykamy się wreszcie, by porozmawiać. Już wiem, jak się do tego zabrać: jasne pytanie i wola posłuszeństwa Kościołowi. I wiem, że nie będę rozmawiał tylko z Wojtkiem. Wiem, że idę do sługi Ojca. Jeszcze raz szczerze mówię o wszystkim. Skupiam się na moich obawach przed "wyjściem spod klosza". Lider proponuje mi modlitwę wstawienniczą. Tak, tego właśnie potrzebuję. Pomodlimy się jutro. Tego dnia wieczorem po raz kolejny przyjmujemy Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Klękam przed nim raz jeszcze. Oddaję mu życie. Szczególnie mocno zapraszam Go do mojej seksualności, do moich relacji z drugim człowiekiem. I wiem, że On przyjmuje zaproszenie. Odczuwam potrzebę, aby jeszcze raz, wyraźnie wypowiedzieć posłuszeństwo wszystkim innym panom, którzy do tej chwili mieli nade mną władzę. Jezus jest moim Panem. Jedynym Panem. Dzień się kończy, jesteśmy bardzo zmęczeni. Modlitwa odbywa się ostatniego dnia, w niedzielę. Jest już po obiedzie, kolejne grupki opuszczają Stecówkę. Ja wiem, że moje osobiste doświadczenie tego tygodnia jeszcze nie jest zakończone. Modli się nade mną trzech braci. Po raz kolejny otwieram serce. I dzieje się. Coś ode mnie odchodzi, coś złego. Nie chcę wiedzieć, co to jest i nie chcę tego nigdy więcej spotkać. Poprzez jednego za braci dostaję Słowo: "Jezus daje Ci nowe serce. Chcę, abyś w chwili pokusy wołał do Mnie.". Przypomina mi się doświadczenie po sakramencie pojednania. Moje serce było kamieniem. Jezus zabrał kamień, dał całkowicie nowe serce. Żywe, tętniące i zdolne do wszystkiego, co wydawało się już na zawsze niedostępne. Podczas modlitwy pojawia się niepokój. Myślę o relacjach, w które się wplątałem. O tym, że chyba nie dam rady z tego wyjść. Dokładnie w tym momencie kolejne Słowo: "Pamiętaj, dla Mnie nie ma rzeczy niemożliwych". Jezus powiedział "dla MNIE". No tak, przecież to On będzie walczył, nie ja. Wyjeżdżamy.  
VI. WSPÓLNOTA  
     Doświadczałem Wspólnoty przez cały ten tydzień. Niejako równolegle stawało się moje osobiste nawrócenie. Przekonałem się, że nawrócenie dzieje się właściwie każdego dnia. To decyzja, którą trzeba ponawiać każdego dnia. Pan mnie kocha. Kocha mnie tak bardzo, że pragnie uszanować moją wolność. On nie zmienia mojej natury, nie wyrywa kawałka mnie, gdy się doń zbliżam. Pozostaję tym samym człowiekiem. Pozostaję grzesznikiem. Pan wyzwolił mnie z grzechu i gotów jest robić to zawsze, gdy tylko znowu popadnę w niewolę. Jeśli zdaję sobie sprawę z tego, jaka jest moja natura, mogę się zastanowić, czego mi potrzeba, aby wytrwać w jedności z Panem. Przez ten tydzień działy się rzeczy wielkie. Większe niż mógłbym sobie wyobrazić. Pytanie, w jaki sposób te rzeczy się działy. Nie było gorejącego krzewu, ani Pana zstępującego z obłoków przy dźwiękach trąb anielskich. Wszystko działo się poprzez konkretnych ludzi: Wojtka, Rafała, Dominika, Iwonę, Monikę, Sonię, Piotrka ... . Poprzez kilkadziesiąt osób, z których każda w jakiś sposób świadczyła, że Pan jest blisko. Pan może działać "w wielkim stylu". Może przychodzić w glorii swojej chwały otoczony chórami anielskimi. Ale mam wrażenie, że On woli przychodzić do mnie w drugim człowieku. Wszystkie wspaniałe rzeczy, których doświadczyłem wydarzyły się w najzwyklejszy pod Słońcem sposób. Jezus dotknął mojego serca rękami sióstr i braci. Wiem, że będzie to czynił stale. Dał mi Wspólnotę - mój Kościół w miniaturze. Mam świadomość, że to dopiero początek drogi. Wiem, że Pan w tej drodze będzie się mną opiekował, wszak "On nie odrzuca dzieła rąk swoich". Wiem, że trwanie w jedności z Nim jest możliwe we wspólnocie. Jeśli dzieła tego tygodnia mają okazać się trwałe, potrzebuję wspólnoty. Bycie z nią, to nie przygoda (jak myślałem wcześniej), ale wyprawa do strumieni wody żywej. "Bo nikt nie ma z nas tego, co mamy razem.".  
VII. EPILOG  
     Rekolekcje na Stecówce były przede wszystkim kursem wspólnoty. Doświadczyliśmy niepojętej Bożej matematyki, w której 50 = 1. Można bardzo długo opowiadać o Jego działaniu w relacjach pomiędzy nami, gdy stawaliśmy się jednością. Teraz wiem już na pewno - we Wspólnocie jest Duch Święty.  
Działo się tam dużo więcej, niż napisałem. To świadectwo dotyczy wyłącznie mojego osobistego doświadczenia owych dni na Stecówce. Doświadczenia "od szczoteczki do nowego serca". To coś stawało się niejako "przy okazji" głównego nurtu rekolekcji, było "powtykane" pomiędzy poszczególne punkty szczelnie wypełnionego dnia. Było jednak czymś tak niepojętym, że całe to świadectwo tylko tego doświadczenia dotyczy. On nie jest fikcją, ani bajką. On jest realną osobą, która jest obecna tutaj i teraz. Jezus. Dał mi wszystko, czego potrzebuję, zaprosił mnie do siebie, dał mi siostry i braci. Umarł za mnie, zniszczył samego siebie, bo kocha mnie bardziej, niż potrafię sobie wyobrazić. Czego chce w zamian? Bardzo niewiele, tylko tego, abym i ja Go kochał. Kocham Go, najmocniej jak potrafię. I chcę z każdym dniem kochać jeszcze mocniej. Chwała Panu!  

Arek